Dzień trzeci
Rano oglądałam papiery i różne różności do scrapbokingu ( w komodzie córki)
Potem wyskoczyłyśmy do Renomy (dom towarowy). Przymierzałam ... kilka kurtek i płaszczy, troszkę spodni.. i co? i nic... niestety nie szyje się dla osób które mają 1,50 wzrostu, a ja tyle mam;-((((
Za to z torebkami jest łatwiej, można po prostu założyć krótszy pasek;-)))Taki właśnie wystaje z bocznej kieszonki.

Po południu byłam u Aneladgam.Ona już pokazała u siebie jaką śliczną puszkę dla mnie zrobiła. Teraz na mnie kolej.

a tak ją wypełniłam;-)))

zawsze mówię,że puste długo takie nie zostaje, właściwie to samo się zapełnia.
Dzień czwarty
Siedziałyśmy w domu... i tu zaczyna się to najlepsze ( oczywiście to wizyta u Magdy była najlepsza)... Córka otworzyła szafę z produktami do dekupażu.
Lakiery, farby, klej, podkład, pędzelki i serwetki... duuużo serwetek... i się zaczęło, nastąpiła pierwsza nauka dekupażu.
Oczywiście na pierwszy ogień poszły jaja. Miałam do wyboru drewniane i styropianowe. Wybrałam styropianowe, były większe;-)
Zrobiłam dwa, pierwsze z kurczakami

drugie z barankami

a że ciągle było mi mało dostałam do zdekupażowania butelkę

Spędziłam kilka dni, wypełnionych po brzegi,już teraz nie jest ważne co robiłam w którym dniu;-) Spędziłam je cudownie.
Nastąpił dzień piaty
wyjazd do domu... zaraz, zaraz , a kiedy ja byłam w Rupieciarni?
Byłam w Rupieciarni, poznałam jedną z Szefowych- Martę, Kasia na urlopie;-)
Obejrzałam anioły Delfiny i masę innych śliczności.Bardzo podobały mi się kuraki z długimi nogami i zawiązanymi kolankami. Obejrzałam portfel, pewnie skusiłabym się na zakup, zwyciężył jednak rozsądek. Nie chcę nosić pieniędzy razem z kartami.A przegródek na karty mnóstwo. Zawsze też mam sporo drobniaków i byłby problem z ich schowaniem.
Rozsądek rozsądkiem, ale i tak chciałabym taki mieć;-)))

Zrobiłyśmy zakupy...

Mam pierwsze moje akrylowe stemple, oczywiście bloczki do nich, kwiatki, ćwieki, papiery.I jeszcze zaokrąglacz brzegów.I jeszcze duży stosik kurczaczków, baranków i różnych różności... i oczywiście papiery...
Serwetek nie kupowałyśmy, wybrałam sobie sporo u Córki z jej zasobów;-).
I jak widać zakręcona jestem okropnie;-)))
Szkoda,że nie byłam we Wrocławiu w weekend poszłabym na jakieś warsztaty.
Dostałam od Marty zgodę na robienie zdjęć w sklepie;-)

taka byłam rozbiegana gdy zaczęłam zwiedzać sklep;-0

i jeszcze jedno ze sklepu

A tu jest dowód,że w Rupieciarni byłam
